Mogę wierzyć w różne opowieści i fascynować się przedstawianym w nich światem, ale autor musi przynajmniej wykazać się logiką, wiedzą i przyzwoitością narracyjną, która nie pozwala na wciskanie czytelnikowi (słuchaczowi lub widzowi) oczywistych kłamstw jako tajemnej i objawionej nielicznym prawdy. 

  Smoleńskie baśnie Tośka Macierewicza na różnych etapach ich tworzenia i na różnych etapach mojego życia były dla mnie czymś interesującym i zajmującym, ale dzisiaj, po czternastu latach od smoleńskiej tragedii jestem nimi przede wszystkim zmęczony. Uważam dzisiaj, że samo powtarzanie tych bajek urąga powtarzającemu, a fakt, że 29% Polaków wierzy w ich prawdziwość, po prostu mnie przeraża. Przeraża mnie wspomnienie ostatnich ośmiu lat, kiedy te smoleńskie baśnie urosły do oficjalnej wersji państwowej. Przeraził mnie wczoraj prokurator, który opowiadał o udziale Tośka w całej sprawie zamachowego mitu.

  Taki przerażony w końcu nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Wiem, wiem… Problem jest poważny i smutny. Współczuję wszystkim bliskim ofiar tej katastrofy z powodu ciągłego roztrząsania ich bólu, ale mam teraz reakcję paradoksalną. W tym moim paradoksalnym śmiechu najchętniej złapałbym za grzywkę Tośka albo Jarka i wytłumaczył, że istnieje w naszej zwykłej kulturze coś takiego, co nazywamy majestatem śmierci. 

  Kiedy wobec powyższego słyszę Kaczyńskiego, mówiącego o ich – pisowskiej – wyższej kulturze i cywilizacji, to mój śmiech przechodzi w atak drgawek epileptycznych. Hi, hi, hi…

  Piotr Tomski

Dodaj komentarz